Współpraca z projektantem to jedna z najbardziej fascynującym faz pracy nad własnych produktem. Albo najbardziej frustrująca. Zależy, jak trafisz. A jeżeli jeszcze masz na projekt mocno ograniczony budżet, całość staje się nie lada wyzwaniem.

W poprzednim odcinku napisałem o tym, jak znalazłem projektanta. Nie było to łatwe, bo chociaż specjalistów od industrial design jest wielu, to większość z nich nie chce pracować nad małymi projektami i przy niewielkim budżecie.

Podstawą do rozmów i do wyceny była specyfikacja, którą możesz obejrzeć tutaj.

(Na dokumencie jest jeszcze stara nazwa firmy i stare logo. Potem z niego zrezygnowałem. Było to po tym, jak kilka osób powiedziało mi, że kojarzy się zbyt „garażowo” – i za mało „premium”.)

Wysyłałem ten dokument do tych kilku firm, które odpowiedziały na moje wstępne zapytanie. Zawierał mój opis pomysłu i oczekiwania dotyczące najważniejszych funkcji uchwytu. Tę specyfikację napisałem w oparciu o wstępne badanie rynku i o działający prototyp, którego używałem od kilku miesięcy. I który od strony funkcjonalnej sprawdził się zupełnie dobrze.

W specyfikacji napisałem też, jakich ulepszeń w stosunku do prototypu oczekuję od projektanta. Oczywiście najważniejsze było zastosowanie materiałów klasy „premium” i ogólna elegancja. Oprócz tego liczyłem, że projektant zaproponuje od nowa dwa rozwiązania, z którymi nie mogłem sobie poradzić:

Tak przy okazji: napisałem książkę. Jeżeli masz więcej niż 10.000 zł oszczędności, jej przeczytanie Ci się opłaci

Majątek jak skała. Jedyna książka o tym, jak w praktyce ochronić swoje oszczędności przed inflacją. Same konkrety. Bez ściemy

  • sposób montowania w uchwycie kabelka do ładowania telefonu

  • klips służący do mocowania uchwytu w kratkach nawiewu.

Wybór projektanta i początek współpracy

Niestety, większość firm, z którymi się kontaktowałem, zażądała za projekt znacznie więcej, niż chciałem zaryzykować. Te trochę większe pracownie, które mogły się pochwalić doświadczeniem w podobnych produktach, żądały ponad 12.000 euro za projekt.

Na tym etapie pracy w ogóle nie wiedziałem, czy dam radę wystartować. W związku z tym raczej nie chciałem ryzykować dużych kwot. Udało mi się jednak znaleźć projektanta – Portugalczyka mieszkającego w Holandii. Swoje usługi wycenił na 1650 euro netto. W negocjacjach udało mi się zejść z ceną na 1485 euro – i tyle już mogłem zaryzykować.

Można powiedzieć, że nie wynegocjowałem za dużo, jednak nie chciałem za bardzo naciskać. Wiedziałem, że negocjacje z ludźmi z branży kreatywnej są w ogóle ryzykowne. Podstawowy problem tkwi w tym, że nie wiesz z góry, co otrzymasz. Jakości pracy kreatywnej nie da się zapisać w umowie. Możesz dostać produkt zrobiony „na odwal się” – i nie udowodnisz tego. Od momentu podpisania umowy jakość pracy zależy tak naprawdę od dobrej atmosfery i od tego, czy projektant się naprawdę zaangażuje. A to w znacznym stopniu zależy od tego, czy Cię polubi. Ostre negocjacje na początku potrafią taką dobrą atmosferę nieodwracalnie zniszczyć.

Po podpisaniu umowy projektant przystąpił do pracy. Na początek przedstawił

Nie każdy pomysł na biznes jest dobry. Jak znaleźć właściwy? Zrobiłem o tym krótki kurs PERFEKCYJNY pomysł na biznes.

  • analizę konkurencji,

  • tego czym jest dla niego produkt

  • i jak się kojarzy marka Vipermounts.

Szczerze powiem, że nie wiem, na ile ten etap pracy był niezbędny. Mam często wrażenie, że artyści i projektanci potrzebują nadać swojej pracy powagi i wywołać na kliencie wrażenie, że płaci za poważną rzecz. Gdyby przesłał mi tylko 10 rysunków koncepcyjnych, wartość dla mnie byłaby taka sama. Jednak, przyznaję, prezentacja na 91 slajdów zrobiła wrażenie „odrobionej pracy domowej” 🙂

Koncepcje produktu

Projektant przedstawił w sumie trzy pomysły.

Pierwszy pomysł przedstawiał produkt ze skóry, stanowiący coś pomiędzy uchwytem samochodowym a etui na telefon. Nie do końca wiem, jak autor wyobrażał sobie wkładanie telefonu do takiego uchwytu, bo w sumie nie miał on żadnego „wejścia”.

Innym problemem było to, że projekt nie zawierał żadnego sposobu mocowania wtyczki do ładowania Lightning. Było to o tyle przykre, że proste ładowanie było jednym z najważniejszych założeń mojego pomysłu. A projekt pokazał, że druga strona tę funkcjonalność zupełnie zignorowała. To był pierwszy moment, w którym poczułem, że całość nie zmierza w dobrą stronę. Od początku nie podobały mi się uchwyty, w których trzeba wykonać sekwencję ruchów

  • włóż telefon

  • poszukaj kabelka na podłodze samochodu

  • podłącz kabelek do telefonu używając dwóch rąk (i koniecznie kładąc kluczyki w miejscu, gdzie nie możesz ich potem znaleźć :))

W specyfikacji był zapis, że od projektanta oczekuję pomysłu na klips mocujący. Ten zapis został również zignorowany. Projektant zaproponował „rewolucyjne” rozwiązanie – plastikowy haczyk, dokładnie skopiowany z rozwiązania stosowanego w zapachach samochodowych.

  • Berrolia
  • berrolia-luxury
  • berrolia-bezpieczenstwo

A przy okazji... Na tym blogu piszę sporo o zakładaniu firmy. Sam założyłem od zera firmę Berrolia, która robi wypasione samochodowe uchwyty na telefon.

Drugi projekt był zrobiony z aluminium – i na tym w zasadzie kończyły się jego zalety 😉 Jak tłumaczył autor, forma była zainspirowana łuską żmii. Na rysunkach robił wrażenie, jednak w praktyce kompletnie się nie nadawał do realizacji.

  • Wycięcie bardzo drobnych kształtów ze zwykłego, miękkiego aluminium powodowało, że cała konstrukcja miała sztywność mniej więcej taką, jaką ma zgnieciona puszka po piwie. Aluminium jest świetnym, eleganckim materiałem, jednak jest miękkie. Zaproponowane cienkie „wężowe” elementy gięłyby się przy każdym dotknięciu.

  • Telefon po włożeniu do czegoś takiego byłby całkiem porysowany. Żeby się nie rysował, metalowo-plastikowy telefon musi „siedzieć” w czymś miękkim typu plastik albo skóra, a nie może dotykać elementów metalowych.

  • Ten projekt, podobnie jak pierwszy, nie miał funkcji ładowania telefonu.

Był jeszcze trzeci pomysł. Przyznaję, że od początku go nie czułem. Zakładał zrobienie uchwytu z giętego, przezroczystego plexi. Z takiego plexi robi się stojaki na serwetki w najtańszych restauracjach. Projekt łączył wady dwóch poprzednich z jeszcze jedną – wyglądał tanio i beznadziejnie.

(Niestety, ze względu na zapisy umowy dotyczące własności intelektualnej nie mogę pokazać tutaj grafik, które dostałem. Żałuję ;)).

I co dalej?

W tym momencie miałem kilka możliwości:

  • rozpłakać się

  • powiedzieć, że nie zapłacę, skoro projektant całkowicie zignorował najważniejsze założenia produktu

  • próbować wycisnąć z tej współpracy, ile się da.

Wybrałem trzecią opcję. Napisałem długiego maila, w którym w uprzejmy sposób dałem do zrozumienia, że projekty są do niczego:

  • że telefon powinno się dać wsunąć jednym ruchem, po którym urządzenie zacznie się ładować,

  • że telefon nie może dotykać twardych, metalowych części

  • i że klips mocujący nie może się obracać, bo wtedy nie da się sprawnie włożyć telefonu.

O dziwo, tym razem zadziałało.

Finalny projekt

Z trzech przedstawionych złych projektów pierwszy wydawał mi się, mimo wszystko, najmniej zły. Telefon przynajmniej siedział w czymś miękkim, a skóra z widocznymi przeszyciami nadawała całości charakter produktu premium.

Poprosiłem projektanta o narysowanie czegoś podobnego, ale jednak będącego uchwytem samochodowym, a nie etui do telefonu. Po jeszcze kilku iteracjach otrzymałem taki projekt:

Był to moment, w którym po dwumiesięcznej wymianie maili na wyczerpaniu była cierpliwość zarówno moja, jak i projektanta. Ja już miałem dosyć tego, że projekt nie zmierza do czegoś, co łatwo będzie wyprodukować. Nadal nie było też pomysłu ani na klips mocujący cały uchwyt do deski rozdzielczej, ani na sposób mocowania wtyczki ładującej telefon. Z drugiej strony, nie dziwię się, że projektant nie chciał już dłużej pracować za niecałe 1500 euro.

Jak pokazują moje różne doświadczenia z twórcami grafiki, zdjęć czy projektów, taki moment kiedyś następuje. Na początku podpisujesz umowę, mając w głowie jakieś swoje wyobrażenie. Liczysz, że dostaniesz projekt naprawdę światowej klasy. Jednak po drugiej stronie tej umowy jest żywy człowiek, razem ze swoimi ograniczeniami kreatywności. I nawet, jeżeli dostajesz produkt, który nie spełnia do końca Twoich oczekiwań, to więcej już nie wyciśniesz. Bo artysta podzielił się już z Tobą tym, co wymyślił – i więcej nie da rady.

W przypadku człowieka, z którym pracowałem, zdałem sobie sprawę, że kompletnie nie zna się on na produkcji. Że pomimo dobrego wyczucia plastycznego nie ma on pojęcia o technikach produkcji seryjnej i nie wie, co będzie działało, a co nie. Był plastykiem, a nie inżynierem. Większe studia zatrudniają też inżynierów – ale za ich pracę trzeba zapłacić znacznie więcej.

Dlatego uznałem, że kolejne iteracje będą już tylko stratą czasu. I że teraz piłka jest po mojej stronie. Inaczej mówiąc, jeżeli chciałem przejść od projektu do finalnego produktu, który da się wyprodukować, musiałem kolejne kroki wykonać sam.

Opowiem o nich w kolejnym odcinku – już niedługo.