Obligacje skarbowe są realną alternatywą dla lokat bankowych, które nadal sensowne oprocentowanie oferują tylko w promocjach i tylko przy raczej niewielkich kwotach. Nazwa „obligacje indeksowane inflacją” obiecuje, że powinny one zapewniać realną ochronę przed wzrostem cen. Ale jak jest w rzeczywistości?

Obligacje skarbowe. Co to w ogóle jest?

Obligacje skarbowe, najprościej mówiąc, to certyfikaty potwierdzające, że ich posiadacz pożyczył polskiemu Skarbowi Państwa 100 złotych. Ponieważ nasze państwo regularnie mniej otrzymuje z podatków niż wydaje na policję, wojsko, program 500+ i emerytury, to brakującą kwotę, czyli deficyt budżetowy, musi na bieżąco finansować właśnie, między innymi, przez emisję obligacji skarbowych. Jednocześnie państwo zobowiązuje się do tego, że po ustalonym czasie odda pożyczone pieniądze w określonym terminie, co nazywa się „wykupem obligacji”.

Oprócz wykupu, co jest tak naprawdę równoważne z oddaniem długu, państwo zobowiązuje się do wypłacania odsetek. W zależności od rodzaju obligacji, odbywa się to w jednym z dwóch systemów:

  • odsetki mogą być przelewane na Twój rachunek bankowy (tak jest w przypadku obligacji rocznych ROR, dwuletnich DOR, i 4-letnich COI)

  • mogą też być kapitalizowane, czyli dopisywane do sumy długu i wypłacane zbiorczo na koniec, przy wykupie (przypadek obligacji 3-letnich TOS, 6-letnich ROS, 10-letnich EDO i 12-letnich ROD).

Czy obligacje skarbowe są bezpieczne?

Zapewne lata doświadczeń z państwem polskim przyzwyczaiły cię do tego, że wszelkie zobowiązania państwa należy traktować z przymrużeniem oka. Wiemy, jak działa służba zdrowia, szkolnictwo czy inne usługi, do których świadczenia nasze kochane państwo się zobowiązało. Dlaczego więc z obligacjami miałoby być inaczej? Czy jest tak, że raz wykupi, a raz nie, tak jak to się dzieje z innymi zobowiązaniami publicznymi?

Otóż z obligacjami jest inaczej. I to wcale nie dlatego, że tym razem premier postanowił, że nie złamie danego słowa :D. Historyczne doświadczenia pokazują, że żadnemu państwu, nawet Korei Północnej, nie opłaca się oszukiwanie inwestorów. W języku wielkich finansów niespłacenie długu nosi zwodniczo łagodną nazwę „restrukturyzacji” lub „wstrzymania obsługi zadłużenia” – państwo, które się na coś takiego zdecyduje, czekają bardzo niemiłe, ciągnące się latami konsekwencje. I to są naprawdę konsekwencje, które bolą – i to bardzo długo.

Trzeba bowiem pamiętać, że głównymi nabywcami obligacji nie jesteśmy Ty czy ja, ale wielkie instytucje finansowe, a czasem nawet inne rządy. Te podmioty mają siłę odwetu taką, że każdy premier trzy razy się zastanowi, zanim postanowi nie spłacać obligacji. Rządy, które postanowią zrobić taki numer, spotykają nieprzyjemności takie jak zablokowanie ich zagranicznych rachunków bankowych, zajęcie statków znajdujących się w obcych portach, zatrzymanie w depozyt rezerw złota, które często przechowywane są za granicą, i wiele, wiele innych. Poza tym smród zostaje na wiele lat, a raz oszukani inwestorzy nie będą chcieli już pożyczyć pieniędzy albo zażądają za to na przykład odsetek 25% rocznie, żeby pokryć ryzyko pożyczania komuś, kto raz okazał się niesłowny.

Tak przy okazji: napisałem książkę. Jeżeli masz więcej niż 10.000 zł oszczędności, jej przeczytanie Ci się opłaci

Majątek jak skała. Jedyna książka o tym, jak w praktyce ochronić swoje oszczędności przed inflacją. Same konkrety. Bez ściemy

Z tego powodu zjawisko niespłacenia obligacji skarbowych zdarza się w rozwiniętych krajach niezwykle rzadko, a rząd, który sobie na to pozwoli, żałuje tego potem przez wiele lat. Dlatego uważam, że realnie można uznać obligacje skarbowe polskiego Skarbu Państwa za całkowicie bezpieczne, przynajmniej w obecnej i dającej się przewidzieć sytuacji geopolitycznej. Bezpieczne są w tym sensie, że raczej nie zdarzy się, że nie zostaną wykupione, albo że oprocentowanie będzie inne, niż jest to oficjalnie ogłaszane.

Jakie są rodzaje obligacji?

Istnieje kilka rodzajów obligacji, oznaczanych trzyliterowym skrótem, np. OTS czy COI. Jedna z liter to zawsze O, co, w zależności od wersji, oznacza „obligację” lub „oszczędnościowy”. Druga litera (chociaż może stać ona w dowolnym miejscu trzyliterowego symbolu) określa okres inwestycji, czyli

  • trzy miesiące – T,

  • jeden rok – R,

  • dwa lata – D,

  • trzy lata – T,

  • sześć lat – S,

  • 10 lub 12 lat – D.

Delikatnie mówiąc, system tego oznaczania nie jest bardzo przejrzysty. Jednak to nic nie szkodzi, bo w praktyce powinny Cię zainteresować maksymalnie dwa rodzaje obligacji. Które? O tym za chwilę.

Oprocentowanie: czy obligacje skarbowe się opłacają?

Zacznijmy od tego, że rząd zawsze próbuje pożyczyć pieniądze jak najtaniej i stosuje różne sztuczki po to, żeby wypłacić inwestorom jak najmniejsze odsetki, próbując jednocześnie sprawić wrażenie, jakoby trzymanie obligacji chroniło przed inflacją. Jak zaraz zobaczymy, nie jest to do końca prawda. Nadal jednak, jeżeli porównać je na przykład z lokatami bankowymi, obligacje są zdecydowanie lepszą opcją, ponieważ oferują wyższy poziom bezpieczeństwa (bo jednak państwa bankrutują zdecydowanie rzadziej niż pojedyncze banki), a także nieco lepsze oprocentowanie.

Nie każdy pomysł na biznes jest dobry. Jak znaleźć właściwy? Zrobiłem o tym krótki kurs PERFEKCYJNY pomysł na biznes.

Ile zarabia się na obligacjach? To zależy od ich typu. W ofercie są obecnie obligacje skarbowe o trzech schematach oprocentowania. Poznamy je po tym, że w nazwie trzecia litera to:

  • S – oznacza oprocentowanie stałe,

  • R – oprocentowanie zmienne, oparte na stopie procentowej NBP nazywanej stopą referencyjną (stąd właśnie R),

  • I lub E – oprocentowanie obliczane w oparciu o stopę inflacji (E pochodzi, wbrew pozorom, od słowa „emerytura”).

Trzecią literą w nazwie może być też R od słowa „rodzinne”. Są to specjalne obligacje skarbowe, dostępne tylko dla tych, którzy dostają od państwa pieniądze w ramach „500+”. Osoby takie mogą kupić ten rodzaj obligacji, ale tylko do kwoty łącznych świadczeń z tego programu, które kiedykolwiek otrzymały.

Obligacje ze stałym oprocentowaniem

Obecnie można kupić dwa rodzaje takich obligacji: trzymiesięczne (OTS) i trzyletnie (TOS). Trzymiesięczne TOS-y są oprocentowane na 3% w stosunku rocznym. Przy inflacji bliskiej 20% jest to żenujący poziom oprocentowania, więc wspominam o nich tylko dla porządku – są i tyle.

Drugi rodzaj obligacji skarbowych to trzyletnie TOS-y, z oprocentowaniem 6,85%. To już lepiej niż w przypadku obligacji trzymiesięcznych, a takie oprocentowanie jest zbliżone do dostępnych obecnie lokat. Jednak od „trzylatek” też trzymam się z daleka, bo dostępne są lepsze opcje.

Obligacje skarbowe związane ze stopą referencyjną NBP

Kolejna grupa obligacji to papiery roczne (ROR) dwuletnie (DOR) o oprocentowaniu równym tak zwanej stopie referencyjnej NBP, w przypadku „dwulatek” powiększonej o symboliczne 0,1%.

  • Berrolia
  • berrolia-luxury
  • berrolia-bezpieczenstwo

A przy okazji... Na tym blogu piszę sporo o zakładaniu firmy. Sam założyłem od zera firmę Berrolia, która robi wypasione samochodowe uchwyty na telefon.

Gdybyśmy żyli w idealnym świecie, zgodnym z tym, jak się wykłada ekonomię na pierwszym roku studiów, to te obligacje skarbowe powinny chronić przed inflacją. Przecież stopy procentowe powinny być równe stopie inflacji i doliczany jest jakiś zysk wynagradzający trzymanie pieniędzy w banku. Tak było przez prawie cały czas, jednak mniej więcej od 2018 roku w Polsce (ale i w wielu innych krajach) to żelazne prawo przestało działać. Było to związane z postępowaniem banków centralnych i ich wyjątkowo agresywną polityką nakręcania gospodarek. Żeby nie dopuścić do światowej recesji banki centralne obniżały stopy procentowe, co spowodowało, że spadły one poniżej stopy inflacji – i przez długi czas pozostały na tym poziomie. W efekcie obserwujemy w gospodarce zjawisko, które kiedyś wydawało się nie do pomyślenia: ujemne realne stopy procentowe. Inaczej mówiąc, taka inwestycja nadal nie chroni przed inflacją, bo stopa procentowa jest niższa niż stopa wzrostu cen.

Co będzie dalej, trudno zgadnąć. Na dłuższą metę w gospodarce niemożliwa jest sytuacja, w której stopy procentowe są niższe od inflacji – po prostu gospodarka nie może bardzo długo funkcjonować w sytuacji, gdy jedna z najważniejszych cen w gospodarce (stopa procentowa skorygowana o inflację) jest ujemna. Problem w tym, że nie bardzo wiadomo, co to znaczy „na dłuższą metę”. Ta nienaturalna sytuacja może potrwać kilka lat, ale może i kilkanaście. Trudno więc na przyszłość wnioskować coś o opłacalności inwestowania w obligacje powiązane z tą stopą procentową. Jeżeli nadal będziemy mieli bank centralny, który bardziej niż inflacją martwi się wspieraniem rządu, to przez wiele lat może się jeszcze utrzymać sytuacja, w której oprocentowanie będzie niższe od inflacji. Wtedy te obligacje z pewnością nie będą przed nią zabezpieczały.

W połowie 2022 roku Polacy rzucili się na ten rodzaj obligacji, ponieważ ich oprocentowanie było faktycznie wyższe niż cokolwiek, co oferowały banki detaliczne na lokatach. Nie dziwię się takiemu zachowaniu, bo oprocentowanie na poziomie 6-8% wyglądało na atrakcyjną ofertę. Mam jednak wrażenie, że do wielu osób kupujących obligacje nadal nie dotarła skala inflacji i chociaż racjonalnie wiedzą, że ceny mogą rosnąć o kilkanaście procent rocznie, nie do końca sobie to uświadamiają. Jeżeli zainwestujesz 50 000 złotych w obligacje, to roczny zysk wynoszący 3000 złotych (przy stopie 6%) może robić wrażenie atrakcyjnego, bo przecież lepsze to niż zero. Z drugiej jednak strony w tym czasie inflacja na poziomie 18% „zjada” z tej kwoty realnie 9000 złotych, bo o tyle mniej można kupić za te pieniądze. W ogólnym rozrachunku nadal jesteśmy więc na dużym minusie.

Obligacje skarbowe indeksowane inflacją

Ostatnia grupa to tak zwane obligacje indeksowane inflacją, o dłuższych okresach oszczędzania:

  • 4 lata (COI), dostępne dla wszystkich,

  • 6 lat (ROS), dostępne tylko dla beneficjentów „500+”,

  • 10 lat (EDO), dostępne dla wszystkich,

  • 12 lat (ROD), ponownie, tylko dla „500+”.

Oprocentowanie tych obligacji skarbowych w pierwszym roku jest stałe i znane już w momencie zakupu, natomiast w kolejnych latach oblicza się je jako sumę stopy inflacji i pewnej nadwyżki, nie wiedzieć czemu nazywanej „marżą”.

Czy to znaczy, że takie obligacje skutecznie ochronią twoje oszczędności przed inflacją? Nie do końca, bo jak zwykle jest tu pewien haczyk. A nawet trzy haczyki. Omówię je po kolei, żeby trochę odczarować hasło „obligacje indeksowane inflacją”. Taka nazwa sprawia bowiem, że myślimy o pełnej ochronie, ale prawda nie jest taka różowa.

Haczyk 1 – oprocentowanie w pierwszym roku

Pierwszy haczyk to niskie oprocentowanie w pierwszym roku oszczędzania. Ten mechanizm został specjalnie zaprojektowany z dwóch powodów.

  • Po pierwsze, ma on zniechęcać nas do wcześniejszego wycofania wkładu. Działa on tak, że im wcześniej wycofasz inwestycję, tym mniejsze otrzymasz średnie oprocentowanie. Jeżeli wycofasz się po roku, to dostaniesz tylko ten niski procent z pierwszego roku. Jeżeli po dwóch latach, otrzymasz niskie oprocentowanie w pierwszym roku i rozsądne w drugim – średnio lepiej, ale nadal nie rewelacyjnie. Maksymalny zysk (średnio z całej inwestycji) osiągniesz wtedy, kiedy utrzymasz obligacje aż do końca.

  • Niski procent w pierwszym roku bardzo skutecznie obniża łączne oprocentowanie, a więc rząd musi inwestorom płacić mniej. Jest to o tyle sprytne, że mechanizm jest niezauważalny dla wielu inwestorów, którym się wydaje, że „pierwszy rok nie ma znaczenia”. Otóż ma.

Przykładowo w połowie 2022 roku obligacje 10-letnie w pierwszym roku oprocentowane były na 6,25%, a w drugim na 16,85% (wyliczone jako stopa inflacji równa 15,6% plus 1,25% „marży”). Gdyby taki sam poziom inflacji utrzymał się w całym 10-letnim okresie odsetkowym, to ostatecznie otrzymalibyśmy oprocentowanie średnio 15,7% w skali roku – czyli zaledwie tyle co inflacja, bez jakiegokolwiek zysku.

Ten efekt obniżenia łącznego oprocentowania jest jeszcze silniejszy w przypadku obligacji o krótszych okresach wykupu. W połowie 2022 roku oprocentowanie papierów 4-letnich wynosiło 6% w pierwszym roku, a potem 1% powyżej inflacji, czyli 16,6%. Gdyby taki wzrost cen utrzymał się w całym okresie oszczędzania, wtedy łączna średnioroczna stopa procentowa wyniesie zaledwie 13,8%, czyli sporo poniżej inflacji.

Kiedy obliczam opłacalność takich inwestycji, lubię sobie zrobić symulację i obejrzeć ją na rysunku. Na wykresie powyżej zobaczysz taką właśnie symulację, która pokazuje, na ile niższe oprocentowanie w pierwszym roku zmienia ostateczne oprocentowanie obligacji. Zobaczysz na nim trzy linie. Pierwsza z nich pokazuje, jak co roku powinna rosnąć wartość inwestycji o wartości 100 zł (czyli tyle, co jedna obligacja), żeby w pełni zrekompensować skutki inflacji. Druga to wartości „idealnej obligacji”, czyli takiej, jaką sobie wyobrażamy, kiedy czytamy, że „obligacja oprocentowana jest na poziomie inflacji + 1%”. Trzecia pokazuje tę samą obligację, ale oprocentowaną 7% w pierwszym roku.

Jak widzisz, ta ostatnia linia w pierwszym roku rośnie wolniej – a potem nigdy już nie odrabia tej straty. W efekcie na końcu z początkowych 100 zł dostajemy 136 zł, podczas, gdy do pełnej ochrony przed inflacją powinniśmy otrzymać prawie 148 zł.

Obligacje skarbowe opierają się więc na pewnej iluzji: łatwo zapomnieć o wpływie niskiego oprocentowania w pierwszym roku na całość zysku. Myślimy sobie „ten pierwszy rok szybko minie, a potem już będzie dobra ochrona przed inflacją” – ale to tak nie działa. Naprawdę ważny jest średni zysk po całym okresie inwestowania i to jego powinniśmy brać pod uwagę, porównując różne inwestycje. A ten zysk jest mocno obniżany właśnie przez to żenująco niskie oprocentowanie w pierwszym roku.

Haczyk 2 – kiedy inflacja rośnie

Drugi haczyk jest związany z sytuacją, w której inflacja rośnie. Jeżeli na przykład kupujesz obligacje w styczniu 2023 roku, najpierw przez pierwsze 12 miesięcy masz niskie oprocentowanie, a dopiero w roku 2024 zaczyna obowiązywać zapis, że obligacje oprocentowane są zgodnie ze stopą inflacji powiększonej o marżę. Zgodnie z zapisem w prospekcie emisyjnym oprocentowanie jest równe stopie inflacji w poprzednim 12-miesięcznym okresie, czyli w tym przypadku w 2023 roku. Jeżeli w tym czasie ceny wzrosły na przykład o 10%, otrzymasz oprocentowanie 11% (przy marży równej 1 punkt procentowy). Kłopot powstanie, jeżeli w 2024 roku ceny wzrosną o więcej, na przykład o 20%. Wtedy oprocentowanie obligacji będzie nadal poniżej bieżącej inflacji – bo do jego wyliczania bierze się przeszłą inflację, a nie aktualną. Oczywiście ten mechanizm może też zadziałać na twoją korzyść: jeżeli inflacja zaczyna spadać, bieżące oprocentowanie wyliczone na podstawie historycznej inflacji może okazać się wyższe niż inflacja bieżąca.

Haczyk 3 – podatek Belki

Inwestowanie w obligacje jest obciążone jeszcze jednym problemem, który dodatkowo obniża zysk i praktycznie zawsze powoduje, że ich oprocentowanie jest niższe od inflacji. Jest to tak zwany podatek Belki – nazwa pochodzi od nazwiska ministra finansów, który go wprowadził w 2002 roku.

Ile on wynosi i jak jest obliczany? Jeżeli zainwestujesz 10 000 złotych w 4-letnie obligacje indeksowane inflacją, to przy założeniu 10% inflacji po 4 latach dostaniesz z powrotem swój wkład i do tego około 3800 złotych zysku, co oznacza około 8% zysku rocznie. Jednak na koniec 19% tego zysku, czyli ponad 700 złotych, musisz oddać urzędowi skarbowemu jako podatek od dochodów kapitałowych. W związku z tym na „efekt pierwszego roku” (czyli haczyk numer 1) dodatkowo zostanie wzmocniony właśnie przez ten podatek. W efekcie faktyczna stopa procentowa wyniesie nawet nie 8%, lecz niecałe 7% – czyli sporo poniżej inflacji.

Jak się temu chwilę przyjrzymy, okaże się, że ten podatek jest obliczany w sposób niesprawiedliwy i skrajnie szkodliwy. Dlaczego? Bo liczy się go od całego zysku z inwestycji. Tymczasem część oprocentowania to wcale nie jest żaden zysk, tylko rekompensata za inflację. Tego niestety już podatek Belki nie uwzględnia. Jeżeli stopa procentowa wyniesie 12% rocznie przy inflacji 10%, to faktyczny zysk to tylko 2%. Podatek Belki obliczany jest jednak od całych 12%.

Ponownie, zrobiłem symulację efektu podatku Belki. Podobnie jak poprzednio, na wykresie zobaczysz inflację, „idealną obligację” (czyli oprocentowaną na poziomie „inflacja + 1%”) i tę samą obligację po odliczeniu podatku. Skutek jest oczywiście taki, że wartość inwestycji nigdy nie dogania inflacji.

W efekcie inwestycja, która mogłaby przynieść minimalny zysk ponad inflację, przynosi faktyczną stratę. Nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, kiedy ceny rosły niezauważalnie, w granicach 1–2% rocznie, bo wtedy ten szkodliwy efekt podatku jest minimalny. Jednak przy inflacji rzędu 10% i więcej podatek Belki pochłania całą „marżę” obligacji, która w założeniu miała być zyskiem inwestora.

Czy taką „lokatę” można wcześniej rozwiązać?

Jeżeli trzymasz pieniądze na zwykłej lokacie bankowej, możesz ją wcześniej zerwać, co jednak przynosi straty. Zazwyczaj tracisz wtedy całość odsetek lub, w przypadku dłuższych lokat, ich część.

Podobna możliwość istnieje w przypadku obligacji. Składasz wtedy tak zwaną dyspozycję przedterminowego wykupu, przy czym pieniądze możesz wycofać po upływie siedmiu dni kalendarzowych od zakupu obligacji i nie później niż dwadzieścia dni kalendarzowych przed dniem ich wykupu (czyli zakończeniem inwestycji). W takim przypadku pobierana jest dodatkowa opłata w wysokości od 0,7% do 2% wartości obligacji. W pierwszym roku oszczędzania opłata ta nie może przekroczyć łącznego oprocentowania, natomiast w kolejnych latach pobierana jest w całości, niezależnie od wysokości odsetek.

Sama opłata nie jest tak naprawdę wysoka: jeżeli na przykład w drugim roku oprocentowanie obligacji COI wyniesie 20% (przy inflacji na poziomie 19%), to z uwzględnieniem opłaty spadnie ono do 18% – nadal przyzwoicie. Jednak to nie ta opłata powinna nas martwić. Największy problem ze wcześniejszym wykupem jest taki, że im wcześniej wycofasz się z inwestycji, tym bardziej odczuwalne są skutki niskiego oprocentowania obligacji w pierwszym roku.

Weźmy na przykład oprocentowanie obligacji 4-letnich. Są one tak skonstruowane, że przy inwestycji na 4 lata w pierwszym roku masz żałosne oprocentowanie, a dopiero w kolejnych latach faktycznie dostajesz odsetki według formuły „stopa inflacji + marża”. W efekcie przy inflacji 10%, ostateczna średnioroczna stopa procentowa to 8,4%, a po odjęciu podatku tylko 6,9%. Jeżeli zdecydujesz się zakończyć inwestycję już po 2 latach, to pełne oprocentowanie dostaniesz tylko w drugim roku, więc roczna stopa zysku wyniesie średnio 5,9%, a po podatku – 4,7%.

Ufff… Sporo tych obliczeń. Są one jednak niezbędne, żeby nie dać się nabrać na sztuczki marketingowe Ministerstwa Finansów. Przypomnę, że oprocentowanie równe realnie 4,7% wychodzi przy założeniu inflacji 10%, więc naprawdę nazwanie tych obligacji „indeksowanymi inflacją” jest robieniem sobie kpin z oszczędzających. W praktyce to oprocentowanie nigdy nie dorównuje inflacji, a w przypadku wcześniejszego wykupu często okazuje się bliskie zeru.

Które obligacje wybrać?

Uważam, że przy stopie inflacji w okolicach 20% dla większości z nas najsensowniejszym wyborem będą obligacje indeksowane inflacją. Lepszą opcją są obligacje 10-letnie (EDO), ale jeżeli ktoś boi się tak długiej perspektywy, „czterolatki” COI też nie są złym wyborem.

A co z pozostałymi rodzajami? Tu jestem o wiele bardziej sceptyczny i osobiście unikam tych form trzymania oszczędności.

  • W przypadku obligacji trzymiesięcznych OTS oprocentowanie 3% jest po prostu obraźliwe i nie uzasadnia wysiłku włożonego w wybieranie obligacji, pamiętanie o terminie wykupu itp.

  • Obligacje roczne i dwuletnie, których oprocentowanie jest oparte na stopach NBP, może kiedyś będą miały sens. Może tak być wtedy, kiedy do NBP wrócą ludzie, którzy się znają na polityce pieniężnej i kiedy przeminie moda na ujemne realne stopy procentowe. Póki co, oprocentowanie jest raczej żałosne.

  • W przypadku „trzylatek” TOS stałe oprocentowanie jest sporo poniżej inflacji.

Tak więc, żadna z tych opcji nie wydaje mi się atrakcyjna. Moim zdaniem lepiej zainwestować w obligacje indeksowane inflacją, bo to one oferują na przełomie 2022 i 23 roku najlepsze oprocentowanie, jeżeli inwestycja ma trwać dwa lata lub dłużej. A jeżeli sytuacja finansowa cię przyciśnie, możesz przedterminowo wycofać się z inwestycji. Jeżeli natomiast wytrwasz, będziesz się cieszyć największym zyskiem spośród wszystkich dostępnych bezpiecznych form oszczędzania (obligacji skarbowych i lokat bankowych).

Cztero- czy dziesięciolatki?

Zostają więc dwie proste opcje: obligacje indeksowane inflacją czteroletnie (COI) i dziesięcioletnie (EDO). Które wybrać? Mogłoby się wydawać, że to zależy od okresu oszczędzania. Tak faktycznie jest w pewnym stopniu, jednak nie do końca. Jeżeli planujesz oszczędzanie dokładnie na 4 lata, wtedy rzeczywiście wybór „czterolatek” jest nieco lepszy. Jednak kto z nas wie dokładnie, czy inwestuje na 2, 4 czy 6 lat?

  • Jeżeli będziesz oszczędzać do 4 lat, minimalnie wygrywają „czterolatki”. Są nieco niżej oprocentowane (o 0,25 punkta), jednak mają korzystniejszą opłatę za wcześniejszy wykup (70 groszy wobec 2 złotych w przypadku obligacji 10-letnich). W efekcie łączny zysk jest minimalnie wyższy.
  • Jeżeli dopuszczasz możliwość, że okres oszczędzania przekroczy 4 lata, wtedy zdecydowanie wygrywają obligacje 10-letnie. Wynika to głównie z faktu, że jeżeli zainwestowałeś w obligacje 4-letnie, to po 4 latach musisz kupić kolejną emisję i znowu przez rok znosić obraźliwie niskie oprocentowanie, zanim od drugiego roku wróci ono do formuły „inflacja + marża”. Sytuacja powtórzy się po 8 latach. W tym czasie ktoś, kto od początku kupił obligacje 10-letnie, cały czas będzie otrzymywał lepsze oprocentowanie.

Ponieważ lubię liczby, zrobiłem symulację oprocentowania jednego i drugiego rodzaju obligacji. Ponieważ trzeba do tego przyjąć jakiś scenariusz inflacji, przyjąłem, że inflacja kiedyś zacznie spadać, ale będzie to dopiero po dwóch latach. Szerzej o tym piszę w kolejnym punkcie – tam nazwałem ten scenariusz „pośrednim”.

Na wykresie powyżej zobaczysz, jak zmieniać się będzie wartość inwestycji dla obu rodzajów obligacji. Uwzględniłem przy tych wyliczeniach nie tylko oprocentowanie, ale też podatek Belki i opłaty za ewentualny wcześniejszy wykup obligacji. Widać, że przez pierwsze 4 lata są one niemal identyczne – „czterolatki” są minimalnie wyżej, ale różnica jest tak mała, że prawie niewidoczna na wykresie. Za to od piątego roku różnica robi się pokaźna. A ponieważ nikt z nas nie wie w praktyce, czy oszczędza na rok, 4 czy 10 lat, wybrałbym obligacje 10-letnie. Nawet wyższa opłata za wcześniejszy wykup nie zmienia ogólnego rachunku, że na dłuższą metę są one po prostu bardziej opłacalne.

Czy obligacje skarbowe faktycznie chronią przed inflacją? Kilka praktycznych wyliczeń

Niestety, nadal nie oznacza to, że obligacje indeksowane inflacją całkowicie przed nią zabezpieczają. Dzieje się tak z powodu trzech „haczyków”, o których napisałem powyżej. Jak duża to jest różnica i ile faktycznie tracimy? Żeby konkretnie odpowiedzieć na to pytanie, zrobiłem symulacje dla kilku scenariuszy inflacji.

Żeby było jasne – to nie jest moja prognoza inflacji. Analiza scenariuszy służy raczej temu, żeby przejrzeć możliwe poziomy inflacji i zobaczyć, czy zmiany inflacji mocno wpłyną na końcowe wnioski co do opłacalności inwestowania w obligacje skarbowe. To, że inflacja nie spadnie z dnia na dzień, jest raczej oczywiste, jednak jak długo to zajmie – wcale takie oczywiste nie jest. Dlatego zrobiłem trzy scenariusze.

  • „Bardzo optymistyczny” polega na tym, że już za chwilę inflacja zacznie spadać co roku o 4 punkty, aż do poziomu 2%.

  • „Pośredni” jest taki, że inflacja zacznie spadać, ale dopiero za dwa lata.

  • Ostatni nazwałem „tureckim”, bo odpowiada, mniej więcej, temu, co się i inflacją stało w Turcji, w której ceny rosną już o kilkadziesiąt procent rocznie. Założyłem, że inflacja będzie przez 4 lata rosła o 4 punkty rocznie, potem się ustabilizuje, a potem dopiero zacznie spadać.

Jeżeli uważasz, że ostatni scenariusz jest absolutnie niemożliwy, to powiem tak: Turcy też tak myśleli jeszcze 2 lata temu. Mieli wtedy inflację w okolicach 10% i raczej nie zakładali, że w ciągu dwóch lat wystrzeli ona do poziomu ponad 80%. Wzrost inflacji to jest taki „czarny łabędź”, którego nikt nie zakłada, a jak już się zdarzy, to potem jest wielu, którzy kiwają głowami i oświadczają „a nie mówiłem?”

Poniżej zobaczysz wykres dla scenariusza „bardzo optymistycznego”, a na nim dwie linie. Ta górna pokazuje, jak musiałaby się zmieniać wartość inwestycji, żeby dorównać inflacji. Nie mówimy tu o żadnym realnym zysku: tyle musiałoby być, żeby ta forma majątku dogoniła wzrost cen.

Dolna linia pokazuje, jak faktycznie rośnie wartość inwestycji w tym „bardzo optymistycznym” scenariuszu. Jak widzisz, ona nigdy nie dogania inflacji. Czy jednak nie jest to wina nierealistycznego optymizmu tego scenariusza? Spójrzmy zatem na scenariusz „pośredni”.

Okazuje się, że tutaj również „indeksowane inflacją” obligacje dziesięcioletnie przegrywają ze wzrostem cen. Podobnie jest w scenariuszu „tureckim”.

Co więc zrobić? Czy to znaczy, że trzymanie obligacji nie ma żadnego sensu? Nie do końca. Pamiętaj, że każdą inwestycję trzeba porównywać nie ze stopą inflacji, lecz z najlepszą spośród innych dostępnych możliwości. Jeżeli alternatywą jest trzymanie gotówki, to obligacje skarbowe z zyskiem na poziomie na przykład 10% rocznie nadal jest lepszy niż zero, które dostaniesz, kiedy przechowujesz pieniądze w domu.

Dla odmiany inwestowanie w akcje może co prawda dać wyższe zyski, ale jest obarczone rozmaitymi rodzajami ryzyka, które omówię w innym artykule. Trzymanie obligacji jest w tej chwili najlepszym i prostym sposobem trzymania oszczędności, który zapewnia wysokie bezpieczeństwo.

Jak się w praktyce kupuje obligacje skarbowe?

Okazuje się, że kupowanie obligacji skarbowych proste jest tylko wtedy, gdy masz już rachunek bankowy w PKO BP lub w Pekao SA. W takiej sytuacji możesz kupić obligacje w normalnym internetowym serwisie tych banków, chociaż wymaga to przeklikania kilku zgód i wypełnienia ankiety sprawdzającej Twoją wiedzę o inwestowaniu. (Swoją drogą, zawsze zastanawiam się, co się stanie, jak źle odpowiem na pytania. Czy system powie wtedy, że jestem za głupi na obligacje i powinienem siedzieć w domu, bo jeszcze mi coś spadnie na głowę?)

Po przeklikaniu się przez to wszystko bank zakłada Ci tak zwany „rachunek rejestrowy”, czyli wirtualny portfel, w którym będziesz trzymać swoje obligacje. Co jednak zrobić, kiedy nie masz rachunku w żadnym z tych banków? Wtedy system obiecuje, że będziesz w stanie założyć tzw. rachunek rejestrowy przy użyciu nowego dowodu osobistego (takiego z biometrią, do którego masz ustalony PIN).

Może tak jest, jednak mi nie udało się tego zrobić. Na stronie, na której kupuje się obligacje wielokrotnie próbowałem zalogować się przy użyciu nowego dowodu i telefonicznej aplikacji eDO, która sczytuje dane elektroniczne z dowodu. O ile samo odczytanie danych z dowodu odbywało się bez problemu, to potem system kierował mnie do strony logowania. Ponieważ nie miałem żadnych danych do logowania, cały proces przekierowywał mnie z powrotem na stronę gdzie się podaje dowód – i tak w kółko. Jeżeli udało Ci się w ten sposób faktycznie utworzyć konto, bardzo proszę podziel się swoim doświadczeniami w komentarzu. Bardzo chciałbym się dowiedzieć, jak to się robi.

Skończyło się ostatecznie na tym, że musiałem odwiedzić lokalny oddzialik PKO BP. Miałem szczęście, bo nie było kolejki i cały proces wypełniania papierów zajął mi 30 minut – już miałem otworzony rachunek rejestrowy. Mam jednak poczucie, że w głębokim XXI wieku nie powinno to wszystko tak wyglądać.

Dywersyfikacja jest złotem

Jak być może już wiesz z mojej książki „Majątek jak skała. Jak ochronić swoje pieniądze w niepewnych czasach?„, w inwestowaniu największą cnotą jest dywersyfikacja. To znaczy, że lepiej nie inwestować wszystkiego w jeden instrument, bo może się okazać, że kiedy będziesz potrzebować pieniędzy, akurat on będzie niżej oprocentowany niż inne.

Dlatego, jeżeli masz wątpliwości, możesz inwestować w różnych momentach w różne rodzaje obligacji. Jeżeli miałbym do odłożenia kwotę 500 zł miesięcznie, co miesiąc inwestowałbym ją w obligacje skarbowe w takim trzymiesięcznym cyklu:

  • w pierwszym miesiącu obligacje dziesięcioletnie indeksowane inflacją (EDO),

  • w drugim obligacje roczne o stałym oprocentowaniu (ROR),

  • w trzecim kupowałbym znowu obligacje indeksowane inflacją, ale tym razem czteroletnie (COI).

W efekcie po roku miałbym w portfelu 2/3 obligacji indeksowanych inflacją i 1/3 obligacji stałoprocentowych. Co ważne, miałyby one różne momenty wykupu, więc w razie nagłej potrzeby finansowej mógłbym z tego zestawu wybrać do wcześniejszego wykupu te, na których stracę najmniej, bądź poczekać na „normalny” termin wykupu obligacji rocznych – i wtedy nie tracić nic.

Może z czasem nadejdzie też moment, żeby przeprosić się z obligacjami oprocentowanymi zgodnie ze stopą referencyjną. Na razie raczej ich nie polecam, ale kto wie – może kiedyś stopy procentowe w Polsce zrobią się na powrót dodatnie. Wtedy na pewno wrócimy do tematu.

Działaj!

Na zakończenie mogę dodać: całe to rozważanie, które obligacje skarbowe są najlepiej oprocentowane, na nic się nie przyda, jeżeli nie zaczniesz działać. Pamiętaj, że każdy 1000 zł trzymany w gotówce przekłada się teraz na 200 zł straty rocznie. Jest to wynik prawie 20-procentowej inflacji, która okrutnie karze wszystkich, którzy trzymają gotówkę.

Uważam, że warto zacząć od małych kroków. Załóż na początek rachunek rejestrowy i kup 5 obligacji za 500 zł. Moim zdaniem najlepszym wyborem są te 10-letnie (EDO). Nie musisz się wcale nastawiać na to, że będziesz je trzymać całe 10 lat. Jak zobaczyliśmy, ich wcześniejszy wykup jest jak najbardziej możliwy, więc spokojnie będziesz mógł w razie potrzeby zakończyć oszczędzanie po 2, 3 lub 4 latach.

Potem możesz stopniowo dokupować więcej obligacji, różnicując też skład swojego rachunku rejestrowego. A może z czasem, jak już oswoisz się z inwestowaniem, które wykracza poza założenie lokaty w banku, zaczniesz myśleć o bardziej zyskownych inwestycjach, które nie tylko doganiają inflację, ale mogą ją znacznie wyprzedzić.