Nie robiłem nigdy swojej listy „top 10 najważniejszych wykresów”. Jednak na pewno znalazłby się na niej pewien wykres, który pokazuje, jakie efekty uzyskałby inwestor, który w 1800 roku zainwestował jednego ówczesnego dolara w kilka różnych aktywów.
Rysunek, o którym mówię, pochodzi z doskonałej książki Burtona Malkiela A Random Walk Down Wall Street: The Time-Tested Strategy for Successful Investing ([1], a tak naprawdę pochodzi z nieco wcześniej wydanej innej książki [2]). Pokazuje on, co stałoby się z inwestycją o wartości 1 dolara dokonaną w 1800 roku. Punktem odniesienia (linia położona najniżej na wykresie) jest wskaźnik poziomu cen, czyli miara inflacji (CPI). Jej końcowa wartość 20 dolarów oznacza, że różne produkty, które urzędy statystyczne wykorzystują do pomiaru inflacji, w ciągu tych 220 lat zdrożały dwudziestokrotnie.
Inaczej mówiąc, wartość dolara, tej najstabilniejszej waluty w historii świata, od 1800 roku spadła dwudziestokrotnie. Tak na marginesie: to wiele mówi o sensie długiego trzymania nieoprocentowanej waluty, nawet najstabilniejszej. Taka „inwestycja” zawsze traci na wartości, choćbyś, nie wiem, jak dobre miał zdanie o dolarze czy franku szwajcarskim. Każda waluta na świecie podlega inflacji. Przy tym stopa inflacji w USA w tym okresie wcale nie była jakaś wysoka, bo tylko 1,4% rocznie. Moc procentu składanego spowodowała jednak, że nawet przy tak mikrej inflacji dolar stracił w tym czasie 95% swojej początkowej wartości.
Inwestowanie w złoto
Pierwsza inwestycja licząc od dołu to złoto. Amerykanin, kupując w 1800 roku złoto za jednego dolara, mógł się co prawda ochronić przed inflacją, jednak wiele nie zarobił. Każdy dolar zainwestowany w złoto dałby jego dzisiejszym potomkom 67 dolarów, co daje roczny zysk na poziomie 1,9%, czyli nieznacznie powyżej inflacji.
Warto wiedzieć, że ta kalkulacja zawiera pewne przekłamanie. Jeśli przyjrzysz się wykresowi, zobaczysz, że do lat siedemdziesiątych wykres jest podejrzanie płaski. Czy to znaczy, że wartość złota była aż tak stabilna? Jak się pewnie domyślasz, takie przypadki się w ekonomii nie zdarzają. Stabilność ceny złota była skutkiem polityki – została narzucona przez różne umowy międzynarodowe, które razem ustalały tzw. złoty standard. Podstawą międzynarodowego systemu finansowego było w latach 1844–1976 przywiązanie dolara do złota według stałego kursu 20,67$ za uncję (czyli za 31,1 grama).
Tak przy okazji: napisałem książkę. Jeżeli masz więcej niż 10.000 zł oszczędności, jej przeczytanie Ci się opłaci
Majątek jak skała. Jedyna książka o tym, jak w praktyce ochronić swoje oszczędności przed inflacją. Same konkrety. Bez ściemy
Skutkiem była niska inflacja, ale to rozwiązanie miało taki minus, że złoto jako środek inwestycji nie bardzo się sprawdzało. Po prostu uncja złota kosztowała cały czas tyle samo dolarów, bo tak postanowił amerykański bank we współpracy z innymi instytucjami finansowymi z różnych krajów. Złoto pokazało natomiast swoją prawdziwą inwestycyjną moc dopiero po 1976 roku, kiedy rząd USA ostatecznie skończył z wymienialnością dolara na złoto [3]. Od tego czasu cena tego kruszcu zaczęła szybko rosnąć, dając średni zysk 7,3% rocznie!
Obligacje (i bony skarbowe)
Dwa kolejne wykresy na rysunku pokazują zyski z inwestycji w obligacje i bony skarbowe rządu USA.
Jednak zanim zaczniesz interpretować te liczby, przyjrzyj się lewej osi wykresu. Jest ona wyskalowana inaczej niż wykresy, które znasz ze szkoły. Kolejne poziomy to nie 10, 20, 30…, do których jesteś przyzwyczajony, tylko 1, 10, 100, 1000… Taki sposób skalowania osi jest bardzo często używany w finansach i nazywany jest skalą logarytmiczną. Jest o tyle przydatny, że kolejne centymetry wykresu w pionie oznaczają przyrosty nie o tyle samo jednostek, lecz o tyle samo procent. Takie wykresy są dużo bardziej użyteczne niż te wyskalowane liniowo, bo przy porównywaniu różnych inwestycji interesuje nas właśnie wzrost wyrażony w procentach, a nie w złotych czy dolarach.
Chociaż wykresy dla obligacji i bonów skarbowych leżą blisko siebie, to skala logarytmiczna powoduje, że ich faktyczna zyskowność mocno się różni. Dolar zainwestowany w bony skarbowe przyniósł 5400 dolarów, podczas gdy inwestycja w obligacje – ponad 34 000 dolarów. Przekłada się to na 4% rocznego zysku z bonów skarbowych oraz 4,9% zysku w przypadku obligacji.
Nie każdy pomysł na biznes jest dobry. Jak znaleźć właściwy? Zrobiłem o tym krótki kurs PERFEKCYJNY pomysł na biznes.
I… TADAM… akcje
Prawdziwym bohaterem tego wykresu okazują się jednak akcje. Dolar zainwestowany w akcje w 1800 roku po 220 latach dałby spadkobiercom majątek równy – uwaga – prawie 28 milionów dolarów. Jest to 1000 razy więcej niż w przypadku bezpiecznych inwestycji czyli obligacji czy bonów.
Oznacza to, że akcje dały w ciągu tych 220 średnią roczną stopę zysku na poziomie 8,1%.
Na pierwszy rzut oka wydaje się to niemożliwe i wygląda jak błąd rachunkowy. Jednak to nie jest błąd – tak działa magia procentu składanego. Jeżeli coś rośnie o kilka procent rocznie przez wystarczająco długi czas, ostatecznie osiąga niebywałe rozmiary – i dzieje się to znacznie szybciej, niż podpowiada nam intuicja. Jeżeli zainwestujesz 1000 zł na skromne 1% rocznie (czyli prawie nic), to i tak po 70 latach wartość inwestycji się podwoi, a po 200 latach będzie już 8 razy więcej, niż na początku.
Przyjmijmy jednak bardziej realistyczne wartości, bo nikt nie żyje 200 lat, ale też nikt nie inwestuje z jednoprocentową stopą zysku. Przy 5% po 30 latach z początkowego 1000 zł robi się 4320 zł. Przy stopie zysku 8,1% (czyli tyle, co amerykańska giełda), po 30 latach twoja początkowa inwestycja będzie warta 10 razy więcej.
Istnieje zasada, która pozwala w przybliżeniu obliczyć działanie procentu składanego bez odwoływania się do złożonej matematyki. Nazywa się ją „zasadą 72”. Okazuje się, że jeżeli podzielisz liczbę 72 przez stopę zysku (wyrażoną w procentach), dowiesz się, po ilu latach inwestycja podwoi swoją wartość. Na przykład inwestycja ze stopą zysku 10% podwoi swoją wartość po około 7 latach, bo 72 podzielone przez 10 daje w przybliżeniu 7 (a dokładnie 7,2).
A przy okazji... Na tym blogu piszę sporo o zakładaniu firmy. Sam założyłem od zera firmę Berrolia, która robi wypasione samochodowe uchwyty na telefon.
Co z tego wynika dla Ciebie?
Giełda w naprawdę długim okresie przynosi niesamowite zyski. Co ważne, dane, które przytoczyłem, dotyczą średniego wzrostu całej giełdy. To znaczy, że do osiągania takich wyników nie jest potrzebna żadna specjalistyczna wiedza. Nie musisz wiedzieć, które dokładnie akcje należy kupować – i w którym momencie to zrobić. Wystarczy trzymać dużo różnych akcji.
Jak konkretnie należy działać? Możliwe są dwie ścieżki.
- Możesz kupić w mniej więcej równych proporcjach akcje 20 różnych spółek. Jakich? Nie ma tu specjalnego przepisu. Trzeba wybrać różne, najlepiej z różnych branż, trochę małych i trochę dużych firm.
- Inna możliwość to kupić od razu cały zestaw akcji „zapakowany” w coś, co nazywa się ETF (exchange traded fund). O inwestowaniu w ETF-y zrobię osobny wpis, a póki co pisze o nich dużo i sensownie Mateusz Samołyk w swojej serii artykułów o tych funduszach. A jeżeli artykuły Mateusza Cię przerosną, prościej i krócej przeczytasz o tych funduszach w mojej książce „Majątek jak skała”.
Jednak najważniejsze przy inwestowaniu w akcje jest coś innego. Jest to zdecydowanie zajęcie długoterminowe. Wymaga dwóch rzeczy:
- trzeba inwestować systematycznie,
- trzeba oprzeć się pokusie sprawdzania kursów akcji i na przykład pozbywania się akcji, których ceny spadły. Takie działanie narazi Cię tylko na ponoszenie kosztów prowizji i opłat manipulacyjnych, a jednocześnie całkowicie podważa sens długookresowego inwestowania.
Ja w każdym razie podjąłem już dawno temu decyzję, że chcę się podłączyć do długofalowego wzrostu wartości inwestycji giełdowych. Staram się między 25 a 40% majątku inwestować w akcje. Unikam raczej kupowania akcji pojedynczych spółek, bo to jednak duże ryzyko. Zamiast tego kupuję kilka funduszy ETF, które zawierają w sobie akcje z najważniejszych rynków na świecie.
O tym, jakie to są fundusze i co trzeba wiedzieć, zanim się zacznie je kupować będzie jeszcze osobny wpis 🙂
Źródła
[1] B. G. Malkiel, A Random Walk Down Wall Street: The Time-Tested Strategy for Successful Investing (Twelfth Edition), W. W. Norton & Company, 2019.
[2] J. Siegel, Stocks for the Long Run 5/E: The Definitive Guide to Financial Market Returns & Long-Term Investment Strategies (5th edition), New York: McGraw Hill, 2014.
[3] B. Eichengreen i M. Flandreau, Gold Standard In Theory & History (2nd edition), London: Routledge, 1997.
Bardzo dobrze opisane. Mało osób zdaje sobie sprawę, że nie chodzi o to, by zarabiać 30% rokrocznie. Super, jeśli się uda, ale naszym celem powinno być inwestowanie długoterminowe i mądre, dające stabilny wzrost ponad inflacją. To daje właśnie w procencie składanym niesamowite wyniki.
Ja zacząłem dosyć późno, bo mając 35lat, ale to nadal jest na tyle mało, że chcę na emeryturze jeździć, zwiedzać świat, a może i zostanie jeszcze coś przyszłym pokoleniom, jeśli tylko będą rozumieć jaka moc płynie z akcji ( kultura inwestowania w USA sprawia, że wnukowie czerpią olbrzymią dywidendę z tego 1$ zainwestowanego i reinwestowanego przez dziadka ), a sami również reinwestują zarobek, powiększając kapitał rodziny.
Kończę czytać Pana książkę , mam nadzieję, że będę miała na tyle odwagi zeby spróbować wykorzystać te informacje w praktyce. Książka jest napisana bardzo przystępnym językiem, poza tym nie obiecuje nadzwyczajnych korzyści,ale pokazuje zarówno zalety kak i wady każdego z rozwiązań. Bardzo polecam i żałuję, ż e nie miałam choć części tej wiedzy w roku 2019.
Bardzo Ci dziękuję. Niezwykle miło się czyta takie słowa. Starałem się napisać książkę, która z jednej strony będzie rzetelna i nie będzie obiecywać nie wiadomo czego, ale z drugiej pokaże, że każdy z nas może odpowiednio dbać o swoje oszczędności i jest to w zasięgu ręki każdego i każdej z nas. Super!